Rozdział XX
Dominika
Minęło
już parę miesięcy. Razem z Jackiem mieszkamy już na stałe w jego
domu i nie mamy zamiar się przeprowadzać. Nie przestaliśmy również
starać się o dziecko. Niestety moje wyniki nie były najlepsze ale
my się tak łatwo nie poddamy. Dużymi krokami zbliża się Boże
Narodzenie. W naszej rodzinie pojawiła się już dwójka maluszków.
Jurek od mojego brata Andrzeja i Łucja córeczka Darii i Kacpra.
Dodatkowo niedawno dowiedzieliśmy się że brat Jacka również
spodziewa się dziecka. Czy tylko my nie możemy założyć normalnej
rodziny. Czemu akurat nam się to przytrafia. Czasami nie mam do tego
siły i gdy Jacuś nie patrzy zamykam się w pokoju i płaczę.
Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się idealnie w pracy. Po ostatnich
wydarzeniach na komendzie wiele się zmieniło. Miałam dziś patrol
z Krzyśkiem. Paweł został przydzielony do grupy poszukiwawczej.
Zajmowali się poszukiwaniem Oli Wysockiej. No w sumie już Białach.
Mikołaj nie pracował zajmował się dziećmi. Komendant nie
pojawiał się w pracy a dowództwo chwilowo objął Jacek, przez co
miał mało czasu dla nas i wracał do domu tylko na noc. Siedziałam
z Krzyśkiem w biurze gdy wpadł do nas zdyszany Jacek.
-Znaleźliśmy ją.- Krzyknął a ja dopiero po chwili
zrozumiałam o co chodzi.
-To świetnie. Co z nią, żyje?- Zapytał Krzysiek,
widać było że się tym bardzo przejął.
-Tak, ale jest w bardzo ciężkim stanie.- Odpowiedział
Jacek i posmutniał. Podeszłam do niego i go przytuliłam.
-Będzie dobrze.- Wszyscy byliśmy dobrej myśli a wieść
o jej zaginięciu wstrząsnęła całą komendą. To że ją znaleźli
to cudowna wiadomość.
-Mam do was prośbę.- Powiedział Jacuś.
-No mów stary co się dzieje.- Wtrącił Krzysiek.
-Podjedźcie do starego i przekażcie mu tę wiadomość.
-A to nie możesz zadzwonić, tylko musisz nas
fatygować.
-Nie odbiera, a dobrze wiecie że popadł w niezłą
depresję.- Odrzekł Jacek a my chwyciliśmy za kamizelki i
radiostacje.
-No dobra, to jesteśmy w kontakcie.- Powiedziałam i
razem z Krzyśkiem opuściłam komendę. Po jakiś piętnastu
minutach byliśmy na miejscu. Zapukaliśmy ale nikt nam nie otwierał.
-Panie komendancie jest Pan.- Zawołał Krzysiek, nikt
nam nie odpowiedział. Drzwi były otwarte. Weszliśmy więc do
środka. Musieliśmy szczególnie uważać bo nie wiedzieliśmy co
może nas spotkać w środku. Najpierw zajrzeliśmy do kuchni.
-Pusto.- Powiedziałam i poszliśmy dalej. Weszliśmy do
salonu, było ciemno a okna były zasłonięte. Krzysiek jednak
dostrzegł komendanta.
-Możemy zapalić światło?- Zapytał.
-Skoro musisz.- Odrzekł Wysocki a Krzysiek zapalił
światło. W pierwszej chwili dostrzegłam bałagan jaki panował w
mieszkaniu Wysockiego. Wszędzie były porozrzucane papiery i
zdjęcia, w kilku miejscach było potłuczone szkło a na stoliku
leżało kilka pustych butelek po alkoholu. Komendant był ledwo
żywy. Nie mogłam patrzeć na to, on powinien być teraz w szpitalu
przy Oli a nie leżeć na kanapie napity.
-Znaleźli Olę.- Powiedział Krzysiek.
-Gdzie, co z nią, żyje?
-Tak żyje, jest w ciężkim stanie.- Odpowiedziałam.
-Gdzie ona jest?- Zapytał komendant.
-W szpitalu na Krzykach.- Powiedział Krzysiek.-
Zawieziemy tam szefa ale musi się szef troszkę ogarnąć.
-Oczywiście.- Komendant wziął szybki prysznic, ubrał
się jeszcze szybciej i po trzydziestu minutach byliśmy już w
drodze do szpitala. Musiałam jeszcze to zgłosić dyżurnemu.
-00 do 05.- Chwyciłam za radiostacje i wywołałam
dyżurnego.
-Słucham was?
-Wieziemy Komendanta do szpitala.- Odrzekłam.
-Dobrze. Jak już będziecie na miejscu to dowiedzcie
się co z Wysocką i wracajcie na firmę.
-Dobra przyjęłam.- Odłożyłam radiostacje. Po paru
minutach byliśmy na miejscu. Wysocki wybiegł z radiowozu jak
poparzony. My zaparkowaliśmy, zgłosiliśmy dyżurnemu że
dotarliśmy na miejsce i udaliśmy się do szpitala. Weszliśmy na
SOR.
-Przepraszam, jakąś godzinę temu przywieziono tu
kobietę. W ciężkim stanie z porwania. Gdzie ją znajdziemy?-
Krzysiek zapytał pierwszą napotkaną pielęgniarkę.
-Zaraz Państwu powiem, zapraszam za mną.- Pielęgniarka
bez problemu udzieliła nam informacji no w końcu byliśmy z
policji. Już po chwili byliśmy pod jej salą. Na miejscu był
Mikołaj i komendant, którego sami tu podrzuciliśmy.
-Co z nią?- Zapytał Krzysiek, ja spoglądałam na nią
przez szklaną szybę.
-Jest w śpiączce, straciła dużo krwi.- Odrzekł
załamany Białach, komendant nawet nie był w stanie nam cokolwiek
powiedzieć. Posiedzieliśmy w szpitalu jeszcze chwilę i wróciliśmy
na bazę. Zgłosiliśmy powrót dyżurnemu i udaliśmy się z
informacjami bezpośredni do niego. Uzgodniliśmy że wszyscy po
pracy pojedziemy do szpitala i oddamy krew dla Oli. Wróciliśmy z
Krzyśkiem do wypełniania raportów. Około 16, przyszedł do nas
Jacek.
-Hej, zbierajcie się już.- Powiedział wchodząc do
biura.
-A ty?- Zapytałam spoglądając na niego z nadzieją że
powie że też już skończył.
-Muszę zostać. Marek jeszcze nie przyjechał.- W tym
momencie byłam wściekła na Marka i na Jacka. Mieliśmy jechać
razem a on... Nawet tego nie skomentowałam, wyszłam z biura.
-Dominika.- Krzyknął za mną Jacek, nie zareagowałam
i poszłam się przebrać. Po kilku minutach wróciłam.
-Jedziesz do szpitala?- Zapytałam Krzyśka który też
już się zbierał.
-Tak, tak.
-Mogę się z tobą zabrać?
-No jasne, żaden problem, ale najpierw pojedziemy po
Tośka. Nie mam go z kim zostawić.
-No jasne.- Uśmiechnęłam się do Krzyśka. Gdy
wychodziliśmy spotkaliśmy Jacka, szedł akurat do swojego biura.
-Jedziecie do szpitala?
-Tak. Tu masz klucze od samochodu.- Odrzekłam oschłym
głosem i podałam mu klucze. Jacek chciał mnie pocałować ale ja
się odsunęłam i wyszłam z komendy. Po chwili doszedł do mnie
Krzysiek, wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy.
-Pokłóciliście się o coś?- Krzysiek zadał mi
pytanie.
-Nie.
-To o co chodzi?
-Po prostu mam dość że cały czas siedzi w pracy. Ja
rozumiem że musi zastąpić komendanta ale czemu on sam się tym
zajmuje. Mam już dość tego że wraca do domu tylko na noc. Wiesz
jak ja się czuję gdy wraca i zamiast cześć kochanie słyszę
jestem zmęczony idę spać.- Zaczęłam płakać.
-Dominika,
spokojnie. To przejściowe. Ola się znalazła. Komendant zapewne
jutro do nas wróci i wszystko wróci do normy.
-No może masz racje ale teraz, akurat teraz. Kiedy ja
go najbardziej potrzebuje to on każdą chwilę spędza w pracy.
-Jak to? Ty jesteś w ciąży?- Nie wiem skąd mu to do
głowy przyszło ale w tym momencie bardzo chciałam powiedzieć że
tak. Do oczu napłynęły mi łzy.
-Nie, nie jestem. Skończmy temat i do niego nie
wracajmy.
-No jak wolisz.- Powiedział Krzysiek, zaparkował pod
szkołą i skoczył po Tośka. Po pięciu, góra dziesięciu minutach
wrócili.
-Cześć Tosiek.- Przywitałam się z chłopcem.
-Cześć ciocia.- Powiedział mały i wsiadł do
samochodu.
-I jak było w szkole?- Zaczęłam rozmowę z małym
Zapałą.
-Dobrze. A ciocia jedzie do nas?
-Nie synek, ciocia jedzie ze mną do szpitala. A teraz
pasy zapnij.- Odrzekł Krzysiek. Zazdrościłam mu małego szkraba.
-Po co do szpitala? Ciocia jest chora? Mama mi zawsze
robiła taką zupkę jak byłem chory. Mogę cioci zrobić.- Mały
strasznie się rozgadał. Nawet nie zauważyłam a już byliśmy pod
szpitalem. Wysiedliśmy z auta i poszliśmy do punktu krwiodawstwa.
Najpierw zrobili nam podstawowe badania a potem pobrali krew dla
Olki. Zeszło nam się w szpitalu bardzo długo. Dochodziła
dwudziesta. Krzysiek z Antkiem pojechali. Ja postanowiłam zajść
jeszcze do Olki. Podeszłam pod salę. Mikołaj siedział na
krzesełku. Wysockiego nigdzie nie było. Usiadłam obok aspiranta.
-Co z nią?- Zapytałam po chwili milczenia.
-Lekarze mówią że stan jest stabilny.
-Dalej się nie wybudziła?- Po minie aspiranta
widziałam że nie.
-Jak on umrze...ja nie wiem co zrobię. Przecież....-
Mikołaj zaczął przy mnie płakać. Pierwszy raz widziałam jak
zawsze twardy, silny, nieugięty policjant płacze.
-Mikołaj, przestań. Nie możesz tak myśleć. Na pewno
się wybudzi. Nie ma innej opcji. Zrozumiałeś? Pytam czy
zrozumiałeś?- Podniosłam głos.
-Łatwo powiedzieć.- Odburknął.
-Mikołaj, do jasnej cholery, ogarnij się. Nic jej nie
będzie. Macie dzieci, pomyśl o nich. O sobie. Ola się nie podda
bez walki to silna kobieta. Słyszysz. Ola przeżyje i nie masz prawa
myśleć że będzie inaczej.
-Nie mogę już.- Rozmowę przerwał nam telefon.
Zapomniałam go wyciszyć. Spojrzałam na wyświetlacz. Dzwonił
Jacek, nie miałam ochoty odebrać. Spojrzałam jeszcze na godzinę
była już 21.
-Czemu nie odebrałaś?- Zapytał aspirant.
-Nic ważnego.
-Przecież dzwonił Jacek.- Brawo za spostrzegawczość.
-Pewnie skończył i dzwoni żebym mu zrobiła kolację
bo wróci zmęczony i nie będzie miał na nic siły.- Odparłam.
Mikołaj popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Nic nie powiedział.-
Dobra jest już późno, muszę jechać. Jak by coś się działo,
albo nie miał byś z kim dzieci zostawić to zadzwoń. Możesz na
mnie liczyć.
-Dzięki.- Powiedział Mikołaj i mnie przytulił.
-Dobra ja lecę, zaraz będzie taksówka.
-Taksówka? Myślałem że jesteś samochodem.- Rzekł
aspirant.
-Nie, przyjechałam z Krzyśkiem. Oddaliśmy krew dla
Olki. Musiał jechać bo miał ze sobą Tośka a małego nie wpuścili
by na oddział.
-Poczekaj chwilkę, odwiozę cię. I tak będę się
zbierał, muszę zmienić dziewczynki w końcu muszę odpocząć,
jutro do szkoły.- Powiedział Białach a ja zgodziłam się. Wiadomo
z nim bezpieczniej jechać niż taksówką, tyle się teraz słyszy o
oszustach. Mikołaj wszedł na salę. Lekarz mu pozwolił wejść na
chwilkę. Pożegnał się z Olką i pojechaliśmy. Zaproponowałam mu
aby wpadł na kawę ale nalegał że musi jechać do domu. No
przecież go nie zmuszę. Wysiadłam z jego samochodu i weszłam do
domu. W korytarzu czekał na mnie zdenerwowany Jacek.
-O nie śpisz jeszcze?- Zapytałam zdejmując kurtkę i
kozaki.
-No wyobraź sobie że nie. Gdzie byłaś?
-A co to za przesłuchanie? W szpitalu u Oli mówiłam
ci że jadę z Krzyśkiem.
-W szpitalu do 21.30.- Jacek podniósł głos. Pierwszy
raz odkąd się zeszliśmy, podniósł na mnie głos.
-Tak w szpitalu.- Krzyknęłam. I poszłam do kuchni
zrobić sobie kawę.
-Dominika, gdzie i z kim byłaś?- Znów krzyknął. Ale
tego pytania się nie spodziewałam.
-W szpitalu z Białachem. Jak mi nie wierzysz to do
niego zadzwoń. Mam ci numer wykręcić?- Zapytałam zdenerwowana. Do
oczu napłynęły mi łzy, byłam strasznie zdenerwowana.
-Kto cię przywiózł?
-Mikołaj. Nie chciał żebym wracała taksówką. Bo
widzisz niektórych ludzi interesuje to czy wrócę do domu
bezpiecznie.
-Co ty mi sugerujesz? Może się tobą nie interesuję?
-A interesujesz? Pytam się. Masz mi coś więcej do
powiedzenia oprócz tego że jesteś zmęczony po pracy. Może mi
powiesz że pracujesz żeby mi żyło się lepiej. Tylko że mi żyje
się gorzej bo ciebie nigdy nie ma w domu. Na rodzinny obiad do
twoich, podkreślam twoich rodziców musiałam pojechać sama bo ty
musiałeś pracować. Nie mógł cię ktoś zastąpić bo po co. Ja
mogę siedzieć sama i wysłuchiwać jak to twój brat się cieszy bo
będzie miał dziecko. A zapomniałam ty nic nie wiesz bo jak
przyjechali do nas na kawę też cię nie było bo byłeś w pracy. A
jak wróciłeś to byłeś tak zmęczony że nie miałeś siły ze
mną porozmawiać. Nie wspomnę już o wspólnej kolacji albo
śniadaniu. Widuję cię tylko w nocy i to też nie za długo, bo
zaraz oboje jedziemy do pracy gdzie tym bardziej nie mamy czasu
porozmawiać.- W końcu nie wytrzymałam i wydusiłam to z siebie.
Rozpłakałam się i czekałam na jego reakcję. Podszedł do mnie i
mnie przytulił. Czekałam aż coś powie ale on milczał.
-No powiedz coś w końcu.- Wrzasnęłam szlochając i
ledwo łapiąc oddech.
-Przepraszam, nie wiedziałem że tak to odbierasz.-
Jacek mocno mnie przytulił. Nie wiedziałam co mam zrobić z jednej
strony przywaliła bym mu w twarz bo przez ostatnie dni przeżyłam
koszmar a z drugiej bym go pocałowała. Tak też zrobiłam najpierw
mu dałam mocnego liścia a potem pocałowałam.
-Za co to?- Jacuś złapał się za policzek gdy
skończyliśmy się całować.
-Tak na zaś gdyby ci przyszło do głowy żeby częściej
zostawać po godzinach.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też. Kładźmy się spać jutro do pracy.
-No tak a już 22. Późno.- zjedliśmy szybką kolację
i poszliśmy spać. Jakoś w nocy zaczął dzwonić mój telefon.
Spojrzałam na budzik, był 2.13, spojrzałam na wyświetlacz dzwonił
Mikołaj. Odebrałam bez wahania.
-Co się stało?- Zapytałam zaspanym i ledwo przytomnym
głosem.
-Ola się wybudziła.- Powiedział szczęśliwy Białach.
-A nie mówiłam. Jak się czuje?
-Jak by czołg po niej przejechał.
-Super, pozdrów ją idę spać.
-No, widzimy się w pracy. Cześć.
-No hej.- Odłożyłam telefon na szafkę nocną i
chciałam iść spać dalej ale Jacek mi nie pozwolił.
-Kto dzwonił?
-Mikołaj.
-Co chciał o tej godzinie?
-Ola się wybudziła, daj mi spać jestem zmęczona.-
Odrzekłam i zasnęłam, przypuszczam że Jacek zadawał mi jeszcze
wiele pytań ale byłam tak zmęczona że zasnęłam. Nad ranem
obudził mnie budzik.
-Jacek zgaś go.-Powiedziałam.
-Masz bliżej.
-No weź zgaś.- Jacek po chwili podniósł się i
zgasił ten budzik.
-Kochanie, wstawaj musimy wstać do pracy.
-Ja nie chcę, biorę sobie wolne i cię o tym informuję
wcześniej.
-Kochanie wstawaj.- Jacek zaczął mnie całować po
szyi. Od razu wstałam. Zeszliśmy na dół zjedliśmy w końcu razem
śniadanie, potem poszliśmy się szykować do pracy no i w
ostateczności się do niej udaliśmy. Weszliśmy na komendę,
wszyscy byli jacyś nieobecni i smutni. Nie mieliśmy pojęcia o co
chodzi. Idąc korytarzem usłyszeliśmy komendanta. Nie Wysockiego a
Kwiecińskiego.
-Dominika, Jacek, zapraszam do mnie.- Powiedział,
spojrzeliśmy zdziwieni na siebie i poszliśmy do jego gabinetu.
-Chciał nas Pan widzieć.
-Dominika prosiłem nie Pan.
-Przepraszam zapomniałam. Więc co Tata tu robi?-
Zapytałam.
-Będę tu na zastępstwo przez dwa tygodnie, potem się
zobaczy.- Odpowiedział Kwieciński.
-A co się stało?- Zapytał Jacek.
-To wy nic nie wiecie?
-Nie wiemy o czym?- Spojrzeliśmy na Kwiecińskiego nie
wiedząc o co chodzi.
-Wysocki nie żyje.- Powiedział a my siedzieliśmy nie
dowierzając w to co powiedział.
-Ja...jak to nie żyje?- Zapytałam z nadzieją że się
przesłyszałam.
-Popełnił samobójstwo.- Powiedział komendant.
-To niemożliwe. Przecież on by tego nie zrobił...
-Znaleźliśmy
przy nim broń i list pożegnalny, oczywiście grafolog sprawdza czy
na pewno to on napisał ale na 99% jest to jego pismo.- Najchętniej
bym się popłakała, nie mogłam musiałam udawać twardego glinę.
Niestety ta rola nie byłą przeznaczona dla mnie. Opuściliśmy
gabinet Kwiecińskiego w ponurych i przygnębionych nastrojach. Potem
odbyła się odprawa. Bardzo smutna, głównym tematem był pogrzeb i
jego organizacja. Zbiórka na kwiaty i inne takie. Po odprawie każdy
udał się do swojej pracy. Każdy przybity. Z Pawłem nie zamieniłam
nawet słowa. Służba bardzo nam się dłużyła. Jak nigdy chciałam
wrócić na fabrykę i wtulić się w Jacka. Nie było mi to dane
nawet przerwy spokojnej nie mieliśmy. Zmęczeni i przygnębieni
ostatnimi wydarzeniami wróciliśmy na fabrykę aby zdać broń i
wypełnić raporty. Gdy skończyliśmy było już po 18. Jacek czekał
na mnie na parkingu. Wróciliśmy razem do domu. Byłam zmęczona.
Jacuś poszedł robić obiad a ja położyłam się na kanapie.
Jacek
Ostatnie wydarzenia niezbyt dobrze wpłynęły na
Dominikę. Cały czas chodzi nieobecna a wiadomość o śmierci
komendanta całkowicie ją zdołowała. Wróciliśmy po ciężkim
dniu pracy do domu, udałem się do kuchni aby przygotować nam jakiś
ciepły posiłek. Dominika w tym czasie poszła do salonu. Zrobiłem
dla nas spaghetti, nałożyłem nam na talerze. Poszedłem do salonu
aby zawołać Dominikę na obiad. Wszedłem do środka a ona spała
na kanapie. Musiała być bardzo zmęczona. Wziąłem ją na ręce i
zaniosłem do sypialni. Położyłem na łóżku i przykryłem
kołdrą. Tak słodko spała. Zszedłem na dól, zjadłem obiado -
kolację. Potem zająłem się przygotowaniami do świąt bożego
narodzenia. No w końcu wigilia już za tydzień. Przyniosłem z
dworu choinkę i zacząłem ją ubierać. Gdy wieszałem jedną z
ostatnich bombek, poczułem czyjś dotyk na plecach. Po chwili
Dominika przytuliła się do mnie. Odwróciłem się i ją
pocałowałem.
-Już nie śpisz?
-No już się wyspałam. A czemu ubierasz choinkę beze
mnie?
-Tak pięknie spałaś że nie miałem serca cię
obudzić.- Pocałowałem ją. Zaczęliśmy razem stroić choinkę.
Gdy skończyliśmy, nalałem nam wina do kieliszków, puściłem w
radiu świąteczne piosenki i zasiedliśmy boje na kanapie
wspominając nasze poznanie. Już rok za nami. Jak ten czas leci. A
Dominika z każdym dniem coraz piękniejsza. Ta kobieta jest
niesamowita. Nawet nie zauważyłem gdy Dominika zasnęła mi na
ramieniu. Wysłałem tacie SMS-a że bierzemy na jutro wolne i
również zasnąłem na kanapie. Obudziła mnie Dominika, właśnie
wstała.
-Jacuś, jest druga w nocy, chodź do sypialni. Jutro,
no w sumie to dziś do pracy.
-Już idę.- Poszliśmy do sypialni. Szybko wyłączyłem
budzik, przebraliśmy się w piżamy i zasnęliśmy. Obudziła mnie
rano przerażona Dominika.
-Jacuś, Jacuś, wstawaj zaspaliśmy do pracy.- Szarpała
mnie za ramię.
-Co zrobiliśmy?
-Zaspaliśmy, wstawaj, twój tato nam głowy pourywa.
-Ej spokojnie.- Przytuliłem ją.- Wziąłem dla nas
wolne. Ostatni za dużo się dzieje i powinniśmy odpocząć.
-Dzięki.- Powiedziała już ciut uspokojona. Wtuliła
się we mnie z powrotem i zasnęła. Ja już nie mogłem zasnąć. Po
jakieś godzinie wstałem z łóżka, starając się jej nie obudzić
i zszedłem na dół. Zrobiłem sobie kawę. Siadłem przy stole i
zacząłem przeglądać gazety. Artykuł o śmierci komendanta
pojawił się na pierwszej stronie. Nie mogłem uwierzyć, czytałem
go chyba piąty raz i dalej nie wierzyłem w samobójstwo komendanta
Wysockiego. Przecież on by tego nie zrobił. Nie zostawił by Oli
samej.
-Cześć kochanie.- Do kuchni przyszła Dominika,
przytuliła się do mnie, pocałowała mnie w policzek i zabrała
kawę.
-Wyspana?
-Jak nigdy. Co tam ciekawego piszą?- Zapytała
spoglądając na gazetę.
-Jest artykuł o Wysockim. Piszą że popełnił
samobójstwo po stracie jedynej córki.
-No ale Olka żyje.
-No żyje ale wiesz jakie są media.
-Ty wierzysz w to że on sam mógł się zabić?
-Nie, i raczej wątpię w to że kiedykolwiek się
dowiemy kto to zrobił.
-Pogrzeb jest w sobotę na 11.30 w świętym Wojciechu.-
Powiedziała Dominika po chwili namysłu.
-A skąd wiesz?
-Mikołaj dzwonił, już wszystko załatwili. Ola jutro
albo w piątek wyjdzie ze szpitala.
-O to dobrze, pamiętam że nie lubi szpitali.
-Co robisz na śniadanie?
-Nie wiem, a na co moja księżniczka ma ochotę?
-Na naleśniki.
-No dobra ale pozmywasz.
-Nie.
-To nie ma naleśników.
-No dobra posprzątam. A powiedz mi co z wigilią,
rozmawiałeś z rodzicami?
-No z wigilią wszystko dobrze o czym miał bym
rozmawiać?
-Jacuś. Mówiłam przecież, miałeś im powiedzieć że
nas nie będzie.
-Czemu miało by nas nie być?
Dominika
Nie rozumiałam Jacka. Czemu aż tak się dziwił jak mu
powiedziałam że nas u jego rodziców na wigilii nie będzie.
-No przecież mamy oboje służbę w nocy. Zapomniałeś?
-Kurwa, wiedziałem.- Jacek się zdenerwował.
-No przecież ci mówiłam, przypominałam. Jak zawsze
mnie nie słuchasz.- Wrzasnęłam na niego, sama nie wiem dlaczego,
po prostu byłam na niego zła.
-Kochanie, jak to nie słucham, po prostu wypadło mi to
z głowy.
-Wypadło, może nasz związek też ci z głowy wypadł
co?
-O czym ty teraz mówisz?
-O naszej rocznicy. Mieliśmy ją w zeszłą środę.
Też ci z głowy wypadła?- Wyszłam z kuchni z płaczem. Nie
chciałam się kłócić. Ostatnio wszystko się wali. Przez problemy
w pracy, nie dogaduję się z Jackiem. Wiecznie się kłócimy. W
zasadzie bez powodu. Na początku nie zależało mi na naszej
rocznicy. No rocznica jak rocznica, faceci zawsze zapominają. Ale
miałam nadzieję że Jacek sobie po kilku dniach przypomni. Tym
bardziej że zaznaczyłam na kalendarzu tą datę serduszkiem i
napisałam obok Nasza rocznica. Byłam okropnie na niego
wściekła. Poszłam do sypialni. Zabrałam ubrania z szafy i poszłam
do łazienki. Zamknęłam się od środka. Rozebrałam i weszłam pod
prysznic. Stałam tak pod strumieniem wody i płakałam. Nie mogłam
opanować łez. W pewnym momencie Jacek zaczął dobijać się do
łazienki.
-Dominika, kochanie. Wszystko w porządku?- Zaczął
pukać i szarpać za klamkę.
-Od kiedy cię to interesuje?
-Dominika, no nie obrażaj się. Dobrze wiesz że miałem
dużo na głowie.
-No szkoda tylko że nie to co trzeba.- Wyszłam spod
prysznica. Wytarłam się. Potem ubrałam ciuchy, wyprostowałam
włosy. Zrobiłam delikatny makijaż i wyszłam. Jacek stał pod
drzwiami. Gdy już zamykałam drzwi złapał mnie za nadgarstki.
-Łazienka wolna.- Wyrwałam się Jackowi. Zeszłam do
salonu. Wzięłam laptopa na kolana i weszłam na Facebooka.
Poszperałam nieco po nim ale nic ciekawego nie znalazłam. W końcu
zgasiłam laptopa. Nie wiedząc co robić, ubrałam buty i kurtkę.
Wyszłam się przejść do parku. Musiałam sobie wszystko na
spokojnie przemyśleć. Dookoła było biało. Znowu zima, święta a
mi się wszystko sypie. Ja już mam dosyć ej pory roku. Zawsze życie
mi się rozwali akurat w zimę.. No co prawda zeszły rok był
świetny, poznałam Jacka, zaczęliśmy się spotykać. Było
idealnie do puki nie przyszła kolejna zima i znów zaczęło się
wszystko sypać. Jestem wściekła sama na siebie. Pokłóciłam się
z nim o głupią rocznicę. O to że pracuje. Siedziałam tak w
parku, gdy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się
to był Jacek.
-Przyniosłem ci szalik, nie chcę żebyś była chora.-
Powiedział opatulając mnie szalikiem. Faktycznie było zimno a ja
nie miałam ani szalika, czapki i rękawiczek.
-Dzięki, co tu robisz? W ogóle skąd wiedziałeś
gdzie jestem?
-Dominika, jesteś dla mnie najważniejsza. Zawsze tu
uciekasz jak coś się stanie.
-Nie prawda.
-Nie, a jak poznałaś moją mamę to gdzie uciekłaś?
-No dobra masz rację.
-Chodź do domu jest zimno.- Wstałam z ławki, Jacek
złapał mnie za moją zmarzniętą lewą rękę i oboje poszliśmy w
stronę domu. Weszliśmy do środka, rozebraliśmy się. Ja poszłam
do salonu a Jacek po chwili do mnie dołączył.
-Zrobiłem nam kawę.- Postawił na stole dwa kubki.
Siadł naprzeciwko mnie, spoglądałam w jego przepiękne błękitne
oczy. Widziałam w nich cały mój świat. Był piękny, idealny,
bez problemów i kłótni. Bez żadnych trosk.
-O czym tak myślisz kochanie?- Jacek wyrwał mnie z
rozmyślań.
-O nas, o tym co będzie jutro. Co przyniesie nowy świt.
-Kochanie, jutro to za milion lat. Nikt nie wie co
będzie. Nawet ja.- Jacek położył swoją dłoń na mojej.
Uśmiechnęłam się delikatnie.- To co robimy?
-Nie wiem, ja bym najpierw do twoich rodziców
zadzwoniła i im powiedziała że pracujemy. Potem możemy gdzieś
jechać, jakoś nie mam ochoty siedzieć w domu.
-Już to zrobiłem.- Odrzekł, a ja przez chwilę się
zastanawiałam co takiego zrobił. Spojrzałam na niego pytającym
wzrokiem „O co ci teraz chodzi?”.- No rozmawiałem już z
rodzicami.- Dodał po chwili.
-A no dobra, to co robimy?
-Może najpierw zakupy. A potem zobaczymy.
-A co chcesz kupić?
-No parę rzeczy na święta, prezenty dla rodziców i
takie tam drobiazgi.
-No dobra, jak chcesz. To jedziemy do galerii?
-Tak, to idziemy się szykować.
-Tak jest panie aspirancie.- Poszliśmy się przebrać i
pojechaliśmy do galerii. Po około 30 minutach przebijania się
przez Wrocławskie korki byliśmy na miejscu. Jeszcze tylko znaleźć
miejsce na parkingu i będzie dobrze. O jest wolne. Jacek zaparkował
i poszliśmy do galerii. Błąkaliśmy się po sklepach dobre dwie
godziny. Zaczęło mi mocno burczeć w brzuchu. Jacek od razu to
usłyszał.
-Jesteś głodna?
-Troszkę.
-To co kebab czy jakiś fast-fot?
-A może coś zdrowszego?
-Co masz na myśli?
-Nie wiem może jakaś pizza.
-No faktycznie zdrowsze. To co idziemy?
-No pewnie.- Udaliśmy się z Jackiem do naszej
ulubionej pizzerii naprzeciwko komendy. Siedliśmy przy wolnym
stoliku, naradziliśmy się i zamówiliśmy jedną pizzę z szynką i
jedną wegetariańską. Po piętnastu minutach otrzymaliśmy nasze
zamówienie. Jeszcze szybciej zamówienie zniknęło z naszych
talerzy. Zapłaciliśmy i wróciliśmy na zakupy. Jacek wybrał dla
swoich rodziców prezenty a ja dla swoich. Potem jeszcze kupiliśmy
dla naszych chrześniaków małe drobiazgi i wróciliśmy do domu.
Była już siedemnasta więc na zewnątrz było już bardzo ciemno.
Weszliśmy do domu, Jacuś wniósł zakupy a ja je rozpakowałam.
Potem zajęliśmy się pakowaniem prezentów w folie ozdobną. Szło
nam całkiem nieźle. Gdy skończyliśmy, poszliśmy do kuchni w celu
konsumpcji kolacji. Jacek zrobił naleśniki które chodziły za mną
od rana. Potem poszliśmy przed tv. Obejrzeliśmy jakąś komedię
świąteczną i położyliśmy się spać. No przecież jutro do
pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz