czwartek, 28 kwietnia 2016

Rozdział XX jak to nie żyje?

Rozdział XX
Dominika

Minęło już parę miesięcy. Razem z Jackiem mieszkamy już na stałe w jego domu i nie mamy zamiar się przeprowadzać. Nie przestaliśmy również starać się o dziecko. Niestety moje wyniki nie były najlepsze ale my się tak łatwo nie poddamy. Dużymi krokami zbliża się Boże Narodzenie. W naszej rodzinie pojawiła się już dwójka maluszków. Jurek od mojego brata Andrzeja i Łucja córeczka Darii i Kacpra. Dodatkowo niedawno dowiedzieliśmy się że brat Jacka również spodziewa się dziecka. Czy tylko my nie możemy założyć normalnej rodziny. Czemu akurat nam się to przytrafia. Czasami nie mam do tego siły i gdy Jacuś nie patrzy zamykam się w pokoju i płaczę. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się idealnie w pracy. Po ostatnich wydarzeniach na komendzie wiele się zmieniło. Miałam dziś patrol z Krzyśkiem. Paweł został przydzielony do grupy poszukiwawczej. Zajmowali się poszukiwaniem Oli Wysockiej. No w sumie już Białach. Mikołaj nie pracował zajmował się dziećmi. Komendant nie pojawiał się w pracy a dowództwo chwilowo objął Jacek, przez co miał mało czasu dla nas i wracał do domu tylko na noc. Siedziałam z Krzyśkiem w biurze gdy wpadł do nas zdyszany Jacek.
-Znaleźliśmy ją.- Krzyknął a ja dopiero po chwili zrozumiałam o co chodzi.
-To świetnie. Co z nią, żyje?- Zapytał Krzysiek, widać było że się tym bardzo przejął.
-Tak, ale jest w bardzo ciężkim stanie.- Odpowiedział Jacek i posmutniał. Podeszłam do niego i go przytuliłam.
-Będzie dobrze.- Wszyscy byliśmy dobrej myśli a wieść o jej zaginięciu wstrząsnęła całą komendą. To że ją znaleźli to cudowna wiadomość.
-Mam do was prośbę.- Powiedział Jacuś.
-No mów stary co się dzieje.- Wtrącił Krzysiek.
-Podjedźcie do starego i przekażcie mu tę wiadomość.
-A to nie możesz zadzwonić, tylko musisz nas fatygować.
-Nie odbiera, a dobrze wiecie że popadł w niezłą depresję.- Odrzekł Jacek a my chwyciliśmy za kamizelki i radiostacje.
-No dobra, to jesteśmy w kontakcie.- Powiedziałam i razem z Krzyśkiem opuściłam komendę. Po jakiś piętnastu minutach byliśmy na miejscu. Zapukaliśmy ale nikt nam nie otwierał.
-Panie komendancie jest Pan.- Zawołał Krzysiek, nikt nam nie odpowiedział. Drzwi były otwarte. Weszliśmy więc do środka. Musieliśmy szczególnie uważać bo nie wiedzieliśmy co może nas spotkać w środku. Najpierw zajrzeliśmy do kuchni.
-Pusto.- Powiedziałam i poszliśmy dalej. Weszliśmy do salonu, było ciemno a okna były zasłonięte. Krzysiek jednak dostrzegł komendanta.
-Możemy zapalić światło?- Zapytał.
-Skoro musisz.- Odrzekł Wysocki a Krzysiek zapalił światło. W pierwszej chwili dostrzegłam bałagan jaki panował w mieszkaniu Wysockiego. Wszędzie były porozrzucane papiery i zdjęcia, w kilku miejscach było potłuczone szkło a na stoliku leżało kilka pustych butelek po alkoholu. Komendant był ledwo żywy. Nie mogłam patrzeć na to, on powinien być teraz w szpitalu przy Oli a nie leżeć na kanapie napity.
-Znaleźli Olę.- Powiedział Krzysiek.
-Gdzie, co z nią, żyje?
-Tak żyje, jest w ciężkim stanie.- Odpowiedziałam.
-Gdzie ona jest?- Zapytał komendant.
-W szpitalu na Krzykach.- Powiedział Krzysiek.- Zawieziemy tam szefa ale musi się szef troszkę ogarnąć.
-Oczywiście.- Komendant wziął szybki prysznic, ubrał się jeszcze szybciej i po trzydziestu minutach byliśmy już w drodze do szpitala. Musiałam jeszcze to zgłosić dyżurnemu.
-00 do 05.- Chwyciłam za radiostacje i wywołałam dyżurnego.
-Słucham was?
-Wieziemy Komendanta do szpitala.- Odrzekłam.
-Dobrze. Jak już będziecie na miejscu to dowiedzcie się co z Wysocką i wracajcie na firmę.
-Dobra przyjęłam.- Odłożyłam radiostacje. Po paru minutach byliśmy na miejscu. Wysocki wybiegł z radiowozu jak poparzony. My zaparkowaliśmy, zgłosiliśmy dyżurnemu że dotarliśmy na miejsce i udaliśmy się do szpitala. Weszliśmy na SOR.
-Przepraszam, jakąś godzinę temu przywieziono tu kobietę. W ciężkim stanie z porwania. Gdzie ją znajdziemy?- Krzysiek zapytał pierwszą napotkaną pielęgniarkę.
-Zaraz Państwu powiem, zapraszam za mną.- Pielęgniarka bez problemu udzieliła nam informacji no w końcu byliśmy z policji. Już po chwili byliśmy pod jej salą. Na miejscu był Mikołaj i komendant, którego sami tu podrzuciliśmy.
-Co z nią?- Zapytał Krzysiek, ja spoglądałam na nią przez szklaną szybę.
-Jest w śpiączce, straciła dużo krwi.- Odrzekł załamany Białach, komendant nawet nie był w stanie nam cokolwiek powiedzieć. Posiedzieliśmy w szpitalu jeszcze chwilę i wróciliśmy na bazę. Zgłosiliśmy powrót dyżurnemu i udaliśmy się z informacjami bezpośredni do niego. Uzgodniliśmy że wszyscy po pracy pojedziemy do szpitala i oddamy krew dla Oli. Wróciliśmy z Krzyśkiem do wypełniania raportów. Około 16, przyszedł do nas Jacek.
-Hej, zbierajcie się już.- Powiedział wchodząc do biura.
-A ty?- Zapytałam spoglądając na niego z nadzieją że powie że też już skończył.
-Muszę zostać. Marek jeszcze nie przyjechał.- W tym momencie byłam wściekła na Marka i na Jacka. Mieliśmy jechać razem a on... Nawet tego nie skomentowałam, wyszłam z biura.
-Dominika.- Krzyknął za mną Jacek, nie zareagowałam i poszłam się przebrać. Po kilku minutach wróciłam.
-Jedziesz do szpitala?- Zapytałam Krzyśka który też już się zbierał.
-Tak, tak.
-Mogę się z tobą zabrać?
-No jasne, żaden problem, ale najpierw pojedziemy po Tośka. Nie mam go z kim zostawić.
-No jasne.- Uśmiechnęłam się do Krzyśka. Gdy wychodziliśmy spotkaliśmy Jacka, szedł akurat do swojego biura.
-Jedziecie do szpitala?
-Tak. Tu masz klucze od samochodu.- Odrzekłam oschłym głosem i podałam mu klucze. Jacek chciał mnie pocałować ale ja się odsunęłam i wyszłam z komendy. Po chwili doszedł do mnie Krzysiek, wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy.
-Pokłóciliście się o coś?- Krzysiek zadał mi pytanie.
-Nie.
-To o co chodzi?
-Po prostu mam dość że cały czas siedzi w pracy. Ja rozumiem że musi zastąpić komendanta ale czemu on sam się tym zajmuje. Mam już dość tego że wraca do domu tylko na noc. Wiesz jak ja się czuję gdy wraca i zamiast cześć kochanie słyszę jestem zmęczony idę spać.- Zaczęłam płakać.
-Dominika, spokojnie. To przejściowe. Ola się znalazła. Komendant zapewne jutro do nas wróci i wszystko wróci do normy.
-No może masz racje ale teraz, akurat teraz. Kiedy ja go najbardziej potrzebuje to on każdą chwilę spędza w pracy.
-Jak to? Ty jesteś w ciąży?- Nie wiem skąd mu to do głowy przyszło ale w tym momencie bardzo chciałam powiedzieć że tak. Do oczu napłynęły mi łzy.
-Nie, nie jestem. Skończmy temat i do niego nie wracajmy.
-No jak wolisz.- Powiedział Krzysiek, zaparkował pod szkołą i skoczył po Tośka. Po pięciu, góra dziesięciu minutach wrócili.
-Cześć Tosiek.- Przywitałam się z chłopcem.
-Cześć ciocia.- Powiedział mały i wsiadł do samochodu.
-I jak było w szkole?- Zaczęłam rozmowę z małym Zapałą.
-Dobrze. A ciocia jedzie do nas?
-Nie synek, ciocia jedzie ze mną do szpitala. A teraz pasy zapnij.- Odrzekł Krzysiek. Zazdrościłam mu małego szkraba.
-Po co do szpitala? Ciocia jest chora? Mama mi zawsze robiła taką zupkę jak byłem chory. Mogę cioci zrobić.- Mały strasznie się rozgadał. Nawet nie zauważyłam a już byliśmy pod szpitalem. Wysiedliśmy z auta i poszliśmy do punktu krwiodawstwa. Najpierw zrobili nam podstawowe badania a potem pobrali krew dla Olki. Zeszło nam się w szpitalu bardzo długo. Dochodziła dwudziesta. Krzysiek z Antkiem pojechali. Ja postanowiłam zajść jeszcze do Olki. Podeszłam pod salę. Mikołaj siedział na krzesełku. Wysockiego nigdzie nie było. Usiadłam obok aspiranta.
-Co z nią?- Zapytałam po chwili milczenia.
-Lekarze mówią że stan jest stabilny.
-Dalej się nie wybudziła?- Po minie aspiranta widziałam że nie.
-Jak on umrze...ja nie wiem co zrobię. Przecież....- Mikołaj zaczął przy mnie płakać. Pierwszy raz widziałam jak zawsze twardy, silny, nieugięty policjant płacze.
-Mikołaj, przestań. Nie możesz tak myśleć. Na pewno się wybudzi. Nie ma innej opcji. Zrozumiałeś? Pytam czy zrozumiałeś?- Podniosłam głos.
-Łatwo powiedzieć.- Odburknął.
-Mikołaj, do jasnej cholery, ogarnij się. Nic jej nie będzie. Macie dzieci, pomyśl o nich. O sobie. Ola się nie podda bez walki to silna kobieta. Słyszysz. Ola przeżyje i nie masz prawa myśleć że będzie inaczej.
-Nie mogę już.- Rozmowę przerwał nam telefon. Zapomniałam go wyciszyć. Spojrzałam na wyświetlacz. Dzwonił Jacek, nie miałam ochoty odebrać. Spojrzałam jeszcze na godzinę była już 21.
-Czemu nie odebrałaś?- Zapytał aspirant.
-Nic ważnego.
-Przecież dzwonił Jacek.- Brawo za spostrzegawczość.
-Pewnie skończył i dzwoni żebym mu zrobiła kolację bo wróci zmęczony i nie będzie miał na nic siły.- Odparłam. Mikołaj popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Nic nie powiedział.- Dobra jest już późno, muszę jechać. Jak by coś się działo, albo nie miał byś z kim dzieci zostawić to zadzwoń. Możesz na mnie liczyć.
-Dzięki.- Powiedział Mikołaj i mnie przytulił.
-Dobra ja lecę, zaraz będzie taksówka.
-Taksówka? Myślałem że jesteś samochodem.- Rzekł aspirant.
-Nie, przyjechałam z Krzyśkiem. Oddaliśmy krew dla Olki. Musiał jechać bo miał ze sobą Tośka a małego nie wpuścili by na oddział.
-Poczekaj chwilkę, odwiozę cię. I tak będę się zbierał, muszę zmienić dziewczynki w końcu muszę odpocząć, jutro do szkoły.- Powiedział Białach a ja zgodziłam się. Wiadomo z nim bezpieczniej jechać niż taksówką, tyle się teraz słyszy o oszustach. Mikołaj wszedł na salę. Lekarz mu pozwolił wejść na chwilkę. Pożegnał się z Olką i pojechaliśmy. Zaproponowałam mu aby wpadł na kawę ale nalegał że musi jechać do domu. No przecież go nie zmuszę. Wysiadłam z jego samochodu i weszłam do domu. W korytarzu czekał na mnie zdenerwowany Jacek.
-O nie śpisz jeszcze?- Zapytałam zdejmując kurtkę i kozaki.
-No wyobraź sobie że nie. Gdzie byłaś?
-A co to za przesłuchanie? W szpitalu u Oli mówiłam ci że jadę z Krzyśkiem.
-W szpitalu do 21.30.- Jacek podniósł głos. Pierwszy raz odkąd się zeszliśmy, podniósł na mnie głos.
-Tak w szpitalu.- Krzyknęłam. I poszłam do kuchni zrobić sobie kawę.
-Dominika, gdzie i z kim byłaś?- Znów krzyknął. Ale tego pytania się nie spodziewałam.
-W szpitalu z Białachem. Jak mi nie wierzysz to do niego zadzwoń. Mam ci numer wykręcić?- Zapytałam zdenerwowana. Do oczu napłynęły mi łzy, byłam strasznie zdenerwowana.
-Kto cię przywiózł?
-Mikołaj. Nie chciał żebym wracała taksówką. Bo widzisz niektórych ludzi interesuje to czy wrócę do domu bezpiecznie.
-Co ty mi sugerujesz? Może się tobą nie interesuję?
-A interesujesz? Pytam się. Masz mi coś więcej do powiedzenia oprócz tego że jesteś zmęczony po pracy. Może mi powiesz że pracujesz żeby mi żyło się lepiej. Tylko że mi żyje się gorzej bo ciebie nigdy nie ma w domu. Na rodzinny obiad do twoich, podkreślam twoich rodziców musiałam pojechać sama bo ty musiałeś pracować. Nie mógł cię ktoś zastąpić bo po co. Ja mogę siedzieć sama i wysłuchiwać jak to twój brat się cieszy bo będzie miał dziecko. A zapomniałam ty nic nie wiesz bo jak przyjechali do nas na kawę też cię nie było bo byłeś w pracy. A jak wróciłeś to byłeś tak zmęczony że nie miałeś siły ze mną porozmawiać. Nie wspomnę już o wspólnej kolacji albo śniadaniu. Widuję cię tylko w nocy i to też nie za długo, bo zaraz oboje jedziemy do pracy gdzie tym bardziej nie mamy czasu porozmawiać.- W końcu nie wytrzymałam i wydusiłam to z siebie. Rozpłakałam się i czekałam na jego reakcję. Podszedł do mnie i mnie przytulił. Czekałam aż coś powie ale on milczał.
-No powiedz coś w końcu.- Wrzasnęłam szlochając i ledwo łapiąc oddech.
-Przepraszam, nie wiedziałem że tak to odbierasz.- Jacek mocno mnie przytulił. Nie wiedziałam co mam zrobić z jednej strony przywaliła bym mu w twarz bo przez ostatnie dni przeżyłam koszmar a z drugiej bym go pocałowała. Tak też zrobiłam najpierw mu dałam mocnego liścia a potem pocałowałam.
-Za co to?- Jacuś złapał się za policzek gdy skończyliśmy się całować.
-Tak na zaś gdyby ci przyszło do głowy żeby częściej zostawać po godzinach.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też. Kładźmy się spać jutro do pracy.
-No tak a już 22. Późno.- zjedliśmy szybką kolację i poszliśmy spać. Jakoś w nocy zaczął dzwonić mój telefon. Spojrzałam na budzik, był 2.13, spojrzałam na wyświetlacz dzwonił Mikołaj. Odebrałam bez wahania.
-Co się stało?- Zapytałam zaspanym i ledwo przytomnym głosem.
-Ola się wybudziła.- Powiedział szczęśliwy Białach.
-A nie mówiłam. Jak się czuje?
-Jak by czołg po niej przejechał.
-Super, pozdrów ją idę spać.
-No, widzimy się w pracy. Cześć.
-No hej.- Odłożyłam telefon na szafkę nocną i chciałam iść spać dalej ale Jacek mi nie pozwolił.
-Kto dzwonił?
-Mikołaj.
-Co chciał o tej godzinie?
-Ola się wybudziła, daj mi spać jestem zmęczona.- Odrzekłam i zasnęłam, przypuszczam że Jacek zadawał mi jeszcze wiele pytań ale byłam tak zmęczona że zasnęłam. Nad ranem obudził mnie budzik.
-Jacek zgaś go.-Powiedziałam.
-Masz bliżej.
-No weź zgaś.- Jacek po chwili podniósł się i zgasił ten budzik.
-Kochanie, wstawaj musimy wstać do pracy.
-Ja nie chcę, biorę sobie wolne i cię o tym informuję wcześniej.
-Kochanie wstawaj.- Jacek zaczął mnie całować po szyi. Od razu wstałam. Zeszliśmy na dół zjedliśmy w końcu razem śniadanie, potem poszliśmy się szykować do pracy no i w ostateczności się do niej udaliśmy. Weszliśmy na komendę, wszyscy byli jacyś nieobecni i smutni. Nie mieliśmy pojęcia o co chodzi. Idąc korytarzem usłyszeliśmy komendanta. Nie Wysockiego a Kwiecińskiego.
-Dominika, Jacek, zapraszam do mnie.- Powiedział, spojrzeliśmy zdziwieni na siebie i poszliśmy do jego gabinetu.
-Chciał nas Pan widzieć.
-Dominika prosiłem nie Pan.
-Przepraszam zapomniałam. Więc co Tata tu robi?- Zapytałam.
-Będę tu na zastępstwo przez dwa tygodnie, potem się zobaczy.- Odpowiedział Kwieciński.
-A co się stało?- Zapytał Jacek.
-To wy nic nie wiecie?
-Nie wiemy o czym?- Spojrzeliśmy na Kwiecińskiego nie wiedząc o co chodzi.
-Wysocki nie żyje.- Powiedział a my siedzieliśmy nie dowierzając w to co powiedział.
-Ja...jak to nie żyje?- Zapytałam z nadzieją że się przesłyszałam.
-Popełnił samobójstwo.- Powiedział komendant.
-To niemożliwe. Przecież on by tego nie zrobił...
-Znaleźliśmy przy nim broń i list pożegnalny, oczywiście grafolog sprawdza czy na pewno to on napisał ale na 99% jest to jego pismo.- Najchętniej bym się popłakała, nie mogłam musiałam udawać twardego glinę. Niestety ta rola nie byłą przeznaczona dla mnie. Opuściliśmy gabinet Kwiecińskiego w ponurych i przygnębionych nastrojach. Potem odbyła się odprawa. Bardzo smutna, głównym tematem był pogrzeb i jego organizacja. Zbiórka na kwiaty i inne takie. Po odprawie każdy udał się do swojej pracy. Każdy przybity. Z Pawłem nie zamieniłam nawet słowa. Służba bardzo nam się dłużyła. Jak nigdy chciałam wrócić na fabrykę i wtulić się w Jacka. Nie było mi to dane nawet przerwy spokojnej nie mieliśmy. Zmęczeni i przygnębieni ostatnimi wydarzeniami wróciliśmy na fabrykę aby zdać broń i wypełnić raporty. Gdy skończyliśmy było już po 18. Jacek czekał na mnie na parkingu. Wróciliśmy razem do domu. Byłam zmęczona. Jacuś poszedł robić obiad a ja położyłam się na kanapie.
Jacek
Ostatnie wydarzenia niezbyt dobrze wpłynęły na Dominikę. Cały czas chodzi nieobecna a wiadomość o śmierci komendanta całkowicie ją zdołowała. Wróciliśmy po ciężkim dniu pracy do domu, udałem się do kuchni aby przygotować nam jakiś ciepły posiłek. Dominika w tym czasie poszła do salonu. Zrobiłem dla nas spaghetti, nałożyłem nam na talerze. Poszedłem do salonu aby zawołać Dominikę na obiad. Wszedłem do środka a ona spała na kanapie. Musiała być bardzo zmęczona. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni. Położyłem na łóżku i przykryłem kołdrą. Tak słodko spała. Zszedłem na dól, zjadłem obiado - kolację. Potem zająłem się przygotowaniami do świąt bożego narodzenia. No w końcu wigilia już za tydzień. Przyniosłem z dworu choinkę i zacząłem ją ubierać. Gdy wieszałem jedną z ostatnich bombek, poczułem czyjś dotyk na plecach. Po chwili Dominika przytuliła się do mnie. Odwróciłem się i ją pocałowałem.
-Już nie śpisz?
-No już się wyspałam. A czemu ubierasz choinkę beze mnie?
-Tak pięknie spałaś że nie miałem serca cię obudzić.- Pocałowałem ją. Zaczęliśmy razem stroić choinkę. Gdy skończyliśmy, nalałem nam wina do kieliszków, puściłem w radiu świąteczne piosenki i zasiedliśmy boje na kanapie wspominając nasze poznanie. Już rok za nami. Jak ten czas leci. A Dominika z każdym dniem coraz piękniejsza. Ta kobieta jest niesamowita. Nawet nie zauważyłem gdy Dominika zasnęła mi na ramieniu. Wysłałem tacie SMS-a że bierzemy na jutro wolne i również zasnąłem na kanapie. Obudziła mnie Dominika, właśnie wstała.
-Jacuś, jest druga w nocy, chodź do sypialni. Jutro, no w sumie to dziś do pracy.
-Już idę.- Poszliśmy do sypialni. Szybko wyłączyłem budzik, przebraliśmy się w piżamy i zasnęliśmy. Obudziła mnie rano przerażona Dominika.
-Jacuś, Jacuś, wstawaj zaspaliśmy do pracy.- Szarpała mnie za ramię.
-Co zrobiliśmy?
-Zaspaliśmy, wstawaj, twój tato nam głowy pourywa.
-Ej spokojnie.- Przytuliłem ją.- Wziąłem dla nas wolne. Ostatni za dużo się dzieje i powinniśmy odpocząć.
-Dzięki.- Powiedziała już ciut uspokojona. Wtuliła się we mnie z powrotem i zasnęła. Ja już nie mogłem zasnąć. Po jakieś godzinie wstałem z łóżka, starając się jej nie obudzić i zszedłem na dół. Zrobiłem sobie kawę. Siadłem przy stole i zacząłem przeglądać gazety. Artykuł o śmierci komendanta pojawił się na pierwszej stronie. Nie mogłem uwierzyć, czytałem go chyba piąty raz i dalej nie wierzyłem w samobójstwo komendanta Wysockiego. Przecież on by tego nie zrobił. Nie zostawił by Oli samej.
-Cześć kochanie.- Do kuchni przyszła Dominika, przytuliła się do mnie, pocałowała mnie w policzek i zabrała kawę.
-Wyspana?
-Jak nigdy. Co tam ciekawego piszą?- Zapytała spoglądając na gazetę.
-Jest artykuł o Wysockim. Piszą że popełnił samobójstwo po stracie jedynej córki.
-No ale Olka żyje.
-No żyje ale wiesz jakie są media.
-Ty wierzysz w to że on sam mógł się zabić?
-Nie, i raczej wątpię w to że kiedykolwiek się dowiemy kto to zrobił.
-Pogrzeb jest w sobotę na 11.30 w świętym Wojciechu.- Powiedziała Dominika po chwili namysłu.
-A skąd wiesz?
-Mikołaj dzwonił, już wszystko załatwili. Ola jutro albo w piątek wyjdzie ze szpitala.
-O to dobrze, pamiętam że nie lubi szpitali.
-Co robisz na śniadanie?
-Nie wiem, a na co moja księżniczka ma ochotę?
-Na naleśniki.
-No dobra ale pozmywasz.
-Nie.
-To nie ma naleśników.
-No dobra posprzątam. A powiedz mi co z wigilią, rozmawiałeś z rodzicami?
-No z wigilią wszystko dobrze o czym miał bym rozmawiać?
-Jacuś. Mówiłam przecież, miałeś im powiedzieć że nas nie będzie.
-Czemu miało by nas nie być?
Dominika
Nie rozumiałam Jacka. Czemu aż tak się dziwił jak mu powiedziałam że nas u jego rodziców na wigilii nie będzie.
-No przecież mamy oboje służbę w nocy. Zapomniałeś?
-Kurwa, wiedziałem.- Jacek się zdenerwował.
-No przecież ci mówiłam, przypominałam. Jak zawsze mnie nie słuchasz.- Wrzasnęłam na niego, sama nie wiem dlaczego, po prostu byłam na niego zła.
-Kochanie, jak to nie słucham, po prostu wypadło mi to z głowy.
-Wypadło, może nasz związek też ci z głowy wypadł co?
-O czym ty teraz mówisz?
-O naszej rocznicy. Mieliśmy ją w zeszłą środę. Też ci z głowy wypadła?- Wyszłam z kuchni z płaczem. Nie chciałam się kłócić. Ostatnio wszystko się wali. Przez problemy w pracy, nie dogaduję się z Jackiem. Wiecznie się kłócimy. W zasadzie bez powodu. Na początku nie zależało mi na naszej rocznicy. No rocznica jak rocznica, faceci zawsze zapominają. Ale miałam nadzieję że Jacek sobie po kilku dniach przypomni. Tym bardziej że zaznaczyłam na kalendarzu tą datę serduszkiem i napisałam obok Nasza rocznica. Byłam okropnie na niego wściekła. Poszłam do sypialni. Zabrałam ubrania z szafy i poszłam do łazienki. Zamknęłam się od środka. Rozebrałam i weszłam pod prysznic. Stałam tak pod strumieniem wody i płakałam. Nie mogłam opanować łez. W pewnym momencie Jacek zaczął dobijać się do łazienki.
-Dominika, kochanie. Wszystko w porządku?- Zaczął pukać i szarpać za klamkę.
-Od kiedy cię to interesuje?
-Dominika, no nie obrażaj się. Dobrze wiesz że miałem dużo na głowie.
-No szkoda tylko że nie to co trzeba.- Wyszłam spod prysznica. Wytarłam się. Potem ubrałam ciuchy, wyprostowałam włosy. Zrobiłam delikatny makijaż i wyszłam. Jacek stał pod drzwiami. Gdy już zamykałam drzwi złapał mnie za nadgarstki.
-Łazienka wolna.- Wyrwałam się Jackowi. Zeszłam do salonu. Wzięłam laptopa na kolana i weszłam na Facebooka. Poszperałam nieco po nim ale nic ciekawego nie znalazłam. W końcu zgasiłam laptopa. Nie wiedząc co robić, ubrałam buty i kurtkę. Wyszłam się przejść do parku. Musiałam sobie wszystko na spokojnie przemyśleć. Dookoła było biało. Znowu zima, święta a mi się wszystko sypie. Ja już mam dosyć ej pory roku. Zawsze życie mi się rozwali akurat w zimę.. No co prawda zeszły rok był świetny, poznałam Jacka, zaczęliśmy się spotykać. Było idealnie do puki nie przyszła kolejna zima i znów zaczęło się wszystko sypać. Jestem wściekła sama na siebie. Pokłóciłam się z nim o głupią rocznicę. O to że pracuje. Siedziałam tak w parku, gdy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się to był Jacek.
-Przyniosłem ci szalik, nie chcę żebyś była chora.- Powiedział opatulając mnie szalikiem. Faktycznie było zimno a ja nie miałam ani szalika, czapki i rękawiczek.
-Dzięki, co tu robisz? W ogóle skąd wiedziałeś gdzie jestem?
-Dominika, jesteś dla mnie najważniejsza. Zawsze tu uciekasz jak coś się stanie.
-Nie prawda.
-Nie, a jak poznałaś moją mamę to gdzie uciekłaś?
-No dobra masz rację.
-Chodź do domu jest zimno.- Wstałam z ławki, Jacek złapał mnie za moją zmarzniętą lewą rękę i oboje poszliśmy w stronę domu. Weszliśmy do środka, rozebraliśmy się. Ja poszłam do salonu a Jacek po chwili do mnie dołączył.
-Zrobiłem nam kawę.- Postawił na stole dwa kubki. Siadł naprzeciwko mnie, spoglądałam w jego przepiękne błękitne oczy. Widziałam w nich cały mój świat. Był piękny, idealny, bez problemów i kłótni. Bez żadnych trosk.
-O czym tak myślisz kochanie?- Jacek wyrwał mnie z rozmyślań.
-O nas, o tym co będzie jutro. Co przyniesie nowy świt.
-Kochanie, jutro to za milion lat. Nikt nie wie co będzie. Nawet ja.- Jacek położył swoją dłoń na mojej. Uśmiechnęłam się delikatnie.- To co robimy?
-Nie wiem, ja bym najpierw do twoich rodziców zadzwoniła i im powiedziała że pracujemy. Potem możemy gdzieś jechać, jakoś nie mam ochoty siedzieć w domu.
-Już to zrobiłem.- Odrzekł, a ja przez chwilę się zastanawiałam co takiego zrobił. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem „O co ci teraz chodzi?”.- No rozmawiałem już z rodzicami.- Dodał po chwili.
-A no dobra, to co robimy?
-Może najpierw zakupy. A potem zobaczymy.
-A co chcesz kupić?
-No parę rzeczy na święta, prezenty dla rodziców i takie tam drobiazgi.
-No dobra, jak chcesz. To jedziemy do galerii?
-Tak, to idziemy się szykować.
-Tak jest panie aspirancie.- Poszliśmy się przebrać i pojechaliśmy do galerii. Po około 30 minutach przebijania się przez Wrocławskie korki byliśmy na miejscu. Jeszcze tylko znaleźć miejsce na parkingu i będzie dobrze. O jest wolne. Jacek zaparkował i poszliśmy do galerii. Błąkaliśmy się po sklepach dobre dwie godziny. Zaczęło mi mocno burczeć w brzuchu. Jacek od razu to usłyszał.
-Jesteś głodna?
-Troszkę.
-To co kebab czy jakiś fast-fot?
-A może coś zdrowszego?
-Co masz na myśli?
-Nie wiem może jakaś pizza.
-No faktycznie zdrowsze. To co idziemy?

-No pewnie.- Udaliśmy się z Jackiem do naszej ulubionej pizzerii naprzeciwko komendy. Siedliśmy przy wolnym stoliku, naradziliśmy się i zamówiliśmy jedną pizzę z szynką i jedną wegetariańską. Po piętnastu minutach otrzymaliśmy nasze zamówienie. Jeszcze szybciej zamówienie zniknęło z naszych talerzy. Zapłaciliśmy i wróciliśmy na zakupy. Jacek wybrał dla swoich rodziców prezenty a ja dla swoich. Potem jeszcze kupiliśmy dla naszych chrześniaków małe drobiazgi i wróciliśmy do domu. Była już siedemnasta więc na zewnątrz było już bardzo ciemno. Weszliśmy do domu, Jacuś wniósł zakupy a ja je rozpakowałam. Potem zajęliśmy się pakowaniem prezentów w folie ozdobną. Szło nam całkiem nieźle. Gdy skończyliśmy, poszliśmy do kuchni w celu konsumpcji kolacji. Jacek zrobił naleśniki które chodziły za mną od rana. Potem poszliśmy przed tv. Obejrzeliśmy jakąś komedię świąteczną i położyliśmy się spać. No przecież jutro do pracy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz